Ten chyba stracił już wszelkie ludzkie uczucia.
Nie zgadzam się z opiniami że to najsłabsza cześć - ale na pewno najsmutniejsza.
Szczerze? Od zabójstwa brata przez Michaela życzyłem mu najgorszego. Więc jak dla mnie dobrze się skończyło. Córka zapłaciła za zbrodniarza.
Końcówka była smutna i bardzo wymowna. oto człowiek który miał u stóp cały świat, oto człowiek, który szacunek wywalczył krwią innych. Oto człowiek, który poświęcił wszystko dla "rodziny". Oto człowiek który uwierzył w swoją boskość...umiera tak jak się narodził...samotnie.
Mimo wszystko lzy mi polecialy. I zostaje pytanie 'po co mu to wszystko bylo?....'. Ta trylogia to arcydzielo.
Ciężko mi było w ogóle poczuć jakikolwiek smutek przez gre aktorską młodej Coppoli. No tak szrtwnej i sztucznej gry aktorskiej to od dawna nie widziałem. Całe szczęście przed obejrzeniem jakiejkolwiek części przeczytałem książki M. Puzo.
Zgadzam się ale Finał filmu ratuje Krzyk Pacino który był tak mocny i wzruszający że wybaczam tą drewnianą śmierć Coppoli po mimo tego że miała swoje dobre momenty ale kilka momentów w tym jej śmierć była tak drewniana że ani łzy nie uroniłem do momentu gdy Micheal krzyknął żałobnie to smutno mi było i Pacino uratował finał filmu.
A co Ty, oglądałeś wersję z napisami albo oryginalną po angielsku? Ja oglądałem z lektorem PL i nie dało się odczuć złej jej gry.
Oglądam filmy tylko w oryginalnej wersji językowej. Angielski znam bardzo dobrze, więc napisów nie potrzebuje, ale no nie potrafiła mi sprzedać emocji swoim głosem.
Jedynka jest najlepsza z całej trylogii, ale trójka rzeczywiście niesie największy ładunek emocjonalny, choć zamiast kina gangsterskiego otrzymaliśmy... No właśnie, co? Mnie to wygląda już bardziej na dramat z wątkami gangsterskimi, aniżeli rasowe kino z tego gatunku, ale właśnie w tym sęk. Fordowi Coppoli chodziło chyba o to samo, co Vincentowi Gilliganowi wiele lat później, kiedy tworzył "Breaking Bad". O przeobrażenie pozytywnego bohatera, w tego złego. I o to, że nawet, kiedy już chce wyjść na prostą, jego przeszłe czyny mu na to nie pozwolą.
Michaela dopadły demony przeszłości w najmniej spodziewanym momencie. Finał filmu to chyba najlepsze podsumowanie jego historii. Może było i smutne, ale czy właśnie nie tak miało się to skończyć? Bohater przez większą część swego życia zabijał, albo zlecał zabójstwa (m.in. własnego brata). Śmierć w samotności to największa kara, wyrównanie rachunków za przeszłość ale jednocześnie i sprawiedliwość losu, która po prostu musiała go spotkać.
Mnie osobiście film się podobał, ale to już nie to samo, co części pierwsza i druga. Jeśli oczekujecie porachunków gangsterskich, strzelanin itp. to niestety "Godfather 3" was zawiedzie. Nie zawiedzie jednak, jako dopełnienie historii najbardziej znanego fikcyjnego mafioza, jaki kiedykolwiek pojawiał się na ekranie.
To było finałowe uderzenie, zresztą spodziewane. Tam jest tak naprawdę inna scena o wiele bardziej smutna i wzruszająca. Michael Corleone wyznaje swoje grzechy kardynałowi i wtedy faktycznie mnie to ruszyło.
Płakać nad mordercą, w tym zabił własnego brata, bezwzględnego mafioza, który dopiero na końcu kariery chciał się poprawić?
Miał wiele, jeszcze więcej zdobył, dożył starości w bogactwie i zapewne z tytułem wspaniałego człowieka... jedyne czego nie udało mu się wygrać w życiu to rodziny, którą stracił na własne życzenie.
Fakt. III część, chociaż moim zdaniem nie ma podjazdu do I i II, jest najbardziej dołująca. Z drugiej strony trudno nie zgodzić się z powyższą opinią, że Corleone sam był sobie winien. Ta seria idealnie pokazuje upadek jednostki.
Rzadko się to zdarza, ale fakt zawiedzenia swojej rodziny wzruszył mnie. To jest według mnie najgorsze co może spotkać faceta nieważne jakiego kalibru.